Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, no, i to wszystko przez te kilka godzin! — uśmiechnęła się panienka — Ile zmian. Będziecie mieli czem zabawić panią Teklę do mego powrotu.
— Dziękuję, ja idę spać! — wołał Jan przestraszony. — Ani się pokazuję, nim ty jej nie przygotujesz. Ślicznych-bym rzeczy się nasłuchał z pierwszego impetu!
— Hrabia mnie zastąpi. Ma szczególne łaski.
— Aha, hrabia! I on czem innem zajęty. On mi drużbą, a ja mu swatem. Mamy z sobą wiele jeszcze do mówienia. Strzeżcie się, Polki! Prusak porwie z was jedną. Niech-no się zdecydujemy na którą, przepadła! Ty nam pomożesz, Jadziuniu.
— Nie obiecuję. To są sprawy zbyt osobiste. Ale tymczasem proszę mnie puścić. Spóźnię się niezawodnie.
— Dowidzenia! Nie zapomnij za mnie się pomodlić.
— O! niezawodnie! — odparła.
Jan odstąpił, Wentzel podał jej rękę.
— A za mnie czy się pani pomodli? — spytał.
Po twarzy jej przeszedł nerwowy kurcz; spojrzała mu dziwnie w oczy.
— Pomodlę się! — mruknęła niewyraźnie.
Pochylił się szybko i, nim zdołała się cofnąć, pocałował ją w rękę.
— Niech pani się pomodli, bym się stał kiedy was godny — rzekł, usuwając się na bok, a jego błyszczące, magnetyczne oczy mówiły bez słów: „Kocham cię całą duszą!“
— Ruszaj, Maciej! — zawołała panienka, unikając tego okropnego wzroku pokusy.
Ba, kiedy Macieja nie było na koźle.