Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech cię uściskam! Patrz! — pokazywał jej triumfalnie mały pierścioneczek panieński na palcu i zaśpiewał fałszywie, ale z ochotą:

Kochają się z strasznej mocy —
Będzie ślub po Wielkiejnocy! hu, ha!

— Co? Nie radaś? — spytał.
— Owszem, z całego serca. Stworzeni jesteście dla siebie. Nudzić się nie będziecie. Starczy wam humoru na całe życie. Co ci życzę i jak szczerze, wiesz najlepiej.
— No, to daj buzi, mój ty aniele opiekuńczy. Żeby nie ty, możebym się rozhultaił i roztrwonił swe serce na miłostki! Aleś ty strzegła i wstyd mi było odejść od twego ideału. Cesia mi mówiła, że gdybym nie miał takiej siostry, toby mi nigdy życia nie powierzyła. I ma rację.
— Żebyś nie był z gruntu szlachetny i delikatny, nie miałabym żadnego wpływu. Sameś się strzegł.
Ucałowali się serdecznie, potem spojrzeli na siebie i widocznie na jedną myśl posmutnieli.
— Niema Wacia! — szepnęła Jadzia, a Jan oczy spuścił i otarł wąsy czy łzę nieznacznie.
Po chwili, może przez wzgląd na obcego świadka, podnieśli głowy i Jadzia zwróciła się do hrabiego.
— Jan pana pewnie aż męczy swem szczęściem.
— Jako starszy drużba, jestem potroszę interesowany — odparł z uśmiechem.
— Ale — wmieszał się szczęśliwy narzeczony — Wentzel z Cesią tak się pokumali, że aż strach. On nas pogodził i zaręczył! Wypiliśmy we troje braterstwo i przechrzciliśmy go po naszemu na Wacława.