Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecie, babciu, i on kawaler. Czeka na niego pewnie w Berlinie jaka księżniczka i on zechce założyć gniazdo.
— Nie wygląda na to. Tyle było ładnych panien; żadnej nie asystował.
— Tylko hrabinie Mielżyńskiej. Może zresztą swe serce już komu oddał.
— Hrabina? Et, każdego złapie. A zresztą, choćby i był gdzie związany, poproszę go, by zaczekał aż umrę. Co mi już żyć! Parę lat. Zobaczysz, że posłucha i zostanie. On mi jeszcze nigdy nic nie odmówił.
— I hrabia Ralf, jego ojciec, był posłuszny.
— Ten mi córki nie weźmie. I zresztą, on inny, lepszy, słodszy od tamtego zbója! Żebyś go widziała po tej awanturze z kartami! Wziął mnie za serce. „Miejcie ze mną trochę cierpliwości — prosił — ja chcę być waszym, ale mi tak trudno, nikt dłoni nie poda“. Wtedy to posłałam ciebie z nim do tańca.
Po bladej twarzy panny Jadwigi przebiegł rumieniec, poruszyła się i wyjrzała na zimowy szlak.
— To mi nie było wcale przyjemne — rzekła.
— Ciekawam, za co go tak znowu nie lubisz i co widzisz milszego w tym wymokłym Głębockim?
— Ja się łatwo wytłómaczę: pan Adam jest to mój rodak i znajomy. Jestem nieufna i ostrożna z natury. Ale dlaczego babcia woli hrabiego, niż mnie i Jasia, tego pewnie nie wytłómaczy.
— Ja wolę? Kto to mówił? Brednie! Śni ci się coś! — zaperzyła się staruszka, odzyskując równowagę umysłową, ale Jadzia śmiało ciągnęła dalej:
— Żeby ten Prusak jako warunek pozostania w Marjampolu postawił moją rękę, poświęciłaby mnie