Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Całe grono młodzieży wybuchnęło śmiechem i wyszło do jadalni, zanim Głębocki zebrał się na odpowiedź.
Istotnie, miał ochotę gryźć i szarpać każdego, nie wyłączając narzeczonej.
Dwie noce trwały tańce. Były to ostatki zapust; kto żył, słaniał się na nogach, ale skakał cudem bożka karnawału. Pierwsza pani Tekla dała hasło odwrotu, zabierając Jadzię i wzywając do opamiętania wnuka i wychowańca. Było to we wtorek rano.
Niestety, głos jej przebrzmiał bez skutku.
Stało się bowiem, że w poniedziałek Jaś pokłócił się z Cesią. Nie gadali do siebie inaczej jak przez ramię, i dowodzili sobie czynnie wielką obojętność. Cesia kokietowała widocznie Stacha Janiszewskiego, a Jan asystował gorliwie innym panienkom. Z kłótni tej skorzystał hrabia, bo go Jan przedstawił wszystkim młodym sąsiadkom i znajomym damom, z czego wynikło obustronne zajęcie i tańce na zabój. Każda chciała się pochwalić takim tancerzem.
Otóż pupilów swoich nie mogła wydostać pani Tekla z otchłani karnawału. Hrabia miał zamówione tańce na wieczór i gospodarze domu wypuścić go nie chcieli. Jan czuł gwałtowną chęć pogodzenia się z Cesią i rozmyślał, jak to ładnie będzie, gdy ona jego przeprosi. Swoją drogą wiedział z doświadczenia, że to nie ona, lecz on odgrywa zawsze akt skruchy.
W saniach tymczasem, między jedną drzemką a drugą, pani Tekla streszczała swe obserwacje.
— Ten twój przyszły wyglądał aż fe! Jakiś kwaśny, nudny, źle ubrany, niezgrabny. Nieprawdaż?
— Przy takim Apollu, jak babci Prusak, bledną inni.