Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

położenie zdemoralizowało go do reszty: a teraz ten hrabia!...
Oh, on kochał swą Jadzię szalenie, drżał o nią, wszystkie uczucia skupiał w niej, ale nie mógł zmienić swej zawistnej, gorzkiej natury. I kochanie w nim było ciągłem niedowierzaniem, zazdrością i udręczeniem. Człowiek ten nie umiał być szczęśliwym.
Wsunięty w swój kąt, zgrzytał zębami. Czuł, że piękny panicz niósł mu zgubę i złe myśli zemsty oblegały mu głowę, coraz czarniejsze, w miarę jak tamci byli swobodniejsi i weselsi.
Widział ich każdy ruch i spojrzenie; zdawało się mu, że drwią z niego — wzdrygał się.
Potem ujrzał, jak hrabia objął ramieniem panienkę i wir tańczących uniósł ich splecionych uściskiem. Wszystkie pary wirowały, ale on tę jedną tylko widział i obserwował. Mówili coś z sobą — pewnie o miłości; czasem ruch tańca rzucał w oczy Wentzla jej ciemne, jedwabne włosy, czasem pochylali się ku sobie.
Była to dla nieszczęśliwego okropna tortura.
Gdy kadryl się skończył, kilku młodych ludzi, idąc na papierosa, otarło się o niego; wśród nich hrabia i Chrząstkowski.
— Co ci, Adamie? — zagadnął Jan wesoło.
— Głowa mnie boli — odparł przez zęby.
— To migrena, mój drogi, skutek domina z hrabiną. Poproś ją jeszcze o jedną partyjkę. Klin klinem.
— Oddaję ją podobnym tobie błaznom! — burknął w pasji hipochondryk.
Jan obejrzał go uważnie i głową pokręcił.
— Mój Adasiu, przypomnij-no sobie, czy cię też kiedy nie pokąsał pies wściekły! Oddawna chciałem cię o to zapytać. Coś ty mi się wydajesz podejrzany.