Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zatrzymali się w sieni, wśród stosów futer i czapek, i Głębocki zaczął bez żadnego wstępu:
— Chcę odkupić Strugę od pana. Daję pięć tysięcy marek odstępnego. Czy pan się zgadza?
Ton był tego rodzaju, że w Wentzlu zagrała krew obrazą — zmierzył rywala iskrzącym wzrokiem.
— Za kogo mnie pan ma? Za aferzystę i handlarza. Kupiłem majątek dla siebie i zachowam go. Pańskie marki tyle mi znaczą, co plewa.
— Na cóż pan kupił Strugę? Chciałbym wiedzieć. Tu nie pana miejsce w Poznaniu! — zamruczał ponuro Głębocki.
Croy-Dülmen skoczył jak oparzony.
— Kupiłem, bo mi się tak podobało, i basta! Moje miejsce jest tam, gdzie ja chcę; nie pytam nikogo o pozwolenie, a najmniej pana.
— A ja mam prawo spytać, bo mi się nie podobają pana umizgi do mojej narzeczonej. Jakiem prawem sfałszował pan dzisiaj znaki na kartkach do kuligu? Myśli pan, żem ślepy i idjota! Widzę i rozumiem wszystko. Podobało się panu bałamucić Polkę, nie zważając na to, że jest zaręczona... O, bardzo proszę, w takim razie, wracać, skąd pan przyszedł! U nas nie tolerują się podobne zabawy. Chciej to pan zapamiętać na przyszłość.
— Podziękuj pan swemu szczęściu, że nie lubię robić burd po obcych domach i że zbyt szanuję pańską narzeczoną, bo opoliczkowałbym pana jako nikczemnika i zabił nazajutrz za te brudy i podłości, które mi prawisz, a które nie tyle dotykają mnie, co pannę Jadwigę. Nie jestem jej narzeczonym, ale kocham może więcej, niż pan, a niezawodnie wyżej cenię i poważam. Nie śmiałbym jej nie wierzyć, pilnować i po-