Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Już gderała — był to znak równowagi umysłowej i przebaczenia. Milcząc, ucałował jej rękę — usta staruszki dotknęły jego czoła. Było mu dziwnie dobrze na duszy. Doprowadził ją do kanapy.
Tańczono polkę. Przejrzała pary.
— Gdzież to Jadwinia? Że też koniecznie kogoś z was musi brakować! Idź-no, poproś ją do mnie.
W gabinecie damskim Jadzia z kilku panienkami pisała jakieś karteczki. Zajrzał przez portjerę i usłyszał parę słów rozmowy.
— Imiona panów gotowe?
— Już kończę pisać panie.
— W każdym razie trzeba trochę dopomóc losowi, żeby pary były dobrane. Komu, naprzykład, dać twego pięknego hrabiego, Jadziu?
— Hrabinie Mielżyńskiej — odparła spokojnie, — ot, robię znaczek na rogu. Uważasz, Tesiu?
— Dobrze. Naznacz-że kogo dla siebie.
— Pana Adama, naturalnie! — zaśmiała się któraś z panienek.
Tu Wentzel, czując, że popełnia niedyskrecję, zastukał we drzwi.
— Pani Ostrowska prosi pannę Jadwigę. Excusez, mesdemoiselles!
Jadzia wyszła; usunął się przed nią z ukłonem i wyszukał Jasia w jadalni.
Obydwaj wsunęli się we framugę okna i coś szeptali chwilę tajemniczo. Chrząstkowski śmiał się uszczęśliwiony.
— Doskonale! Schöneich-by lepiej nie wymyślił. Idę zaraz. Będzie gotowe; bądź, hrabio, spokojny.
We drzwiach salonu ukazała się panna Jadwiga.
— Jasiu, czy niema tu hrabiego?