Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i posłuchajcie starej, co was zna od kołyski. To nikczemna zabawa i nikczemny zarobek, ot, niegodny Polaka. Idźcie tańczyć. Marsz! — żartobliwie popędziła ich do drzwi.
Po chwili namysłu roześmiali się wszyscy, potem spoważnieli, pocałowali ją w rękę i wyszli.
Wentzel został sam — na burę.
Babka, pozbywszy się świadków, spojrzała na niego od stóp do głowy. Oh, jak jej stare oczy umiały piorunować!
— To tak, to tak! Wstydzić się muszę za ciebie! Robisz, co możesz, by się zgubić w opinji. Ślicznie, szuler! Myślisz, żem cię poto polubiła, żebyś ty polską młodzież uczył djabełka, wnosił w nasze domy zarazę waszą niemiecką. Głupia byłam. Tyle lat marzyłam, żeby zobaczyć tylko raz, tylko chwilę, dziecko mojej biednej Jadwini! Zobaczyłam! Dosyć! Trzeba było być Polką, a nie babką. A jam zapomniała, że to Niemiec, taki był do matki podobny i pomyślałam, że mi będzie dziecko, pociecha, podpora starości, że serce matka mu dała. Nie, nie, nie! Z sowy nie będzie sokola, z Niemca nie będzie Polaka. Nie przygłaskasz go, nie oswoisz, nie włożysz w duszę ani delikatności, ani szlachetności, ani iskry ideału. Pocom ja ciebie sprowadziła i chciała pokochać jak syna!
Wentzel spodziewał się wszystkiego prędzej, jak takiej oracji. Na gderanie miał sto argumentów, — na skargę tak serdeczną, choć przesadną, ale szczerą, nie znalazł odpowiedzi. Machinalnie przesunął ręką po czole i milczał. Miał siebie za ofiarę dzisiaj, a był winnym.
Pani Tekla spojrzała na niego z żalem i wyrzutem.
— Prosiłam cię, żebyś nie grał — rzekła tylko i zawróciła z powrotem do salonu.