Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



IX.

Była to środa, owa kuligowa środa, której wyglądały niecierpliwie panienki i młodzież okoliczna. Jan z Wentzlem dwa już dni byli nieobecni w Marjampolu, ku zgrozie niecierpliwej staruszki.
Bawili w Strudze, dobijając targu z Głębockim, w przerwach siedzieli w Olszance Chrząstkowskich, polując na zające i sarny.
Pani Tekla traciła cierpliwość i, żeby nie flegma panny Jadwigi, posłałaby dawno po nich.
Ciekawość o interes łączyła się z niepokojem o szaleństwa i nierozwagę młodych. Widziała ich obu postrzelonych, chorych z przeziębienia, z ranami i tyfusem.
Nie można było jej uspokoić.
— Przyjadą na kulig — wmawiała Jadzia, — nic im się nie przytrafi. Jan jest dobrym myśliwym, a hrabia nie wygląda na zagorzalca. Ujrzymy ich całych we środę.
— Moje dziecko, jesteś uosobieniem zimnej krwi. To wstyd w twoim wieku — gderała staruszka łagodnie.
Jadzia była u niej na specjalnych prawach.
Wreszcie nadeszła środa. Młodzi ludzie zjawili się weseli, z dobremi minami, zaprzyjaźnieni w najlepsze, jakby się znali od szkolnej ławy.