Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tego nie znajduję, niestety!
— I owszem: próżność, zarozumiałość i wiara w swe doskonałości, czyż to nie jest szczęśliwy stan duszy? Żadnych walk, żadnych wątpliwości i kompletne zadowolenie z siebie.
— Powiedziałem, że nie wierzę w obojętność, bo jestem pewien, że mnie pani nie cierpi. Na to nie trzeba ani zarozumiałości, ani wiary w siebie, niestety!
— Cieszy mnie, że pan zaczyna trafnej widzieć rzeczy. To postęp. Ale otóż i obora. Ma pan przed sobą opasy na targi do stolicy. Jest ich dwieście sztuk.
Rozejrzała się uważnie po bydle i zwróciła się do nadzorcy wołowni, który, ujrzawszy ją, przybiegł natychmiast.
— Ten czarny wół wygląda mizernie. Każ go pan umieścić oddzielnie. Trochę tu nieporządnie.
Poszli dalej i nie mówili do siebie długą chwilę. Wentzla opadała rozpacz. Z jakiego kruszczu ją ulano, tę niezbadaną, cudną dziewczynę? Czy był sposób przebicia tego pancerza z zimnej, logicznej rozwagi, szyderstwa i niesłychanego spokoju?
Żaden nerw nie zadrgał na twarzy — nie było sposobu pojąć, co czuła i myślała.
Z nim była to dumna królowa, ze służbą wzorowa gospodyni, w domu idealna siostra i towarzyszka staruszki. Czy potrafi być czarodziejką dla kogoś jednego, — pokochać?
Wyglądało to na niemożliwość.
Hrabia się tak zamyślił, że nie widział, gdzie idą; aż nagle ona stanęła na progu czworaków mieszkalnych czeladzi i obejrzała się na niego.
— Proszę o pakunek i dziękuję za wyręczenie. Nie wzywam pana za sobą, bo tu się kończy moja