Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się na niego. Majątek dobry, nad rzeką, można trzymać stadninę i bydła co niemiara, ale takiej masy pieniędzy nie wart nigdy.
— Któż to go targuje? Nie przypomina pan sobie? — zagadnął żywo Niemiec, przestając się nagle ubierać.
— Pan... pan... Nawet z tytułem i von! Po djaska z temi nazwiskami!
— Z tytułem? Aha! może książę F.?
— To, to, to! A pan jakim cudem zgadł?
— Słyszałem coś o tem — uśmiechnął się dziwnie — no, i znam nabywcę, i pan go zna.
— Ja? — rzekł przeciągle Chrząstkowski.
— Przecie pan pamięta bohatera farsy Schöneicha..
— Bachusa! — zaśmiał się.
— Nie, pięknego Herberta!... No, to on jest księciem F.
— A do tego co przystąpiło?
— Oczy pańskiej siostry w Ems. Postanowił ją zdobyć.
— Cha, cha, cha! Prawda! Snuł się za memi paniami jakiś facet, ku okropnemu oburzeniu pani Ostrowskiej. Mówiła, że raz go złajała po polsku, a potem dla lepszego zrozumienia, po francusku. Cha, cha! To wyśmienite! Muszę powiedzieć to Jadzi i Głębockiemu. Pewnie z plenipotentem rywala więcej gadać nie zechce. To dopiero nafta i węgiel! Cha, cha! Eksplozja! Czy ci ludzie pofiksowali? A ta Jadzia? Co oni w niej widzą? Dla tej lodowej bryły płacić za Strugę w trójnasób! Ten książę pięknieby wyszedł! Produkcyjne ulokowanie kapitałów i serca! Niema co!
— Oziębłość jest najniebezpieczniejszą kokieterją — wtrącił Croy-Dülmen. — Pan nie zna Niemek.