Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podreptała w głąb domu.
— Czy pozwalasz, Jadziu, palić? — spytał Jan.
— Proszę — odparła, wstając.
— Ale ty nie zmykaj. Cały tydzień cię nie widziałem. Niech się przypatrzę i nacieszę.
— Istotnie, rozrzewniająca czułość! Tęsknota po mnie wygląda ci z twarzy. Jakżeś się bawił w Berlinie?
— Wcale nie.
— Chcę wierzyć — uśmiechnęła się ironicznie. — Przez cały tydzień zwiedzałeś galerje obrazów i Tiergarten.
— Pan Jan szukał mnie trzy dzień — przyszedł Wentzel z pomocą koledze.
— Trzy dni — poprawiła, nie podnosząc dalej kwestji.
— A ty nie balowałaś? — zagadnął Jan.
— Nie miałam czasu. Ale à propos, Cesia Żdżarska była tu wczoraj. W środę urządzają kulig do Siewnicy od nich. Zapraszała nas.
— A Głębocki odwiedzał ciebie?
— Był.
— Ileż zgraliście partyj w domino?
— Czy ci ta wiadomość potrzebna do statystyki?
— Ach, Boże! Co za gorzka niewdzięczność! Chciałem ci zrobić przyjemność, przypomnieć miłe chwile sam-na-sam.
— Posiadam dobrą pamięć. Przypomnienie zbyteczne.
— No cóż, jedziesz na kulig?
— Do środy daleko.
— Czyż ty nie robisz planów na przyszłość?
— Co do kuligów — nie.