Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Właśnie. Zrujnowały go konie i zbytkowne budowle. Pan tego nie rozumie, jak w gospodarstwie trzeba być wyrachowanym, nie pozwalać sobie na żadne fantazje. Adam handlował końmi, zawsze ze stratą, i murował do końca: tak przyszło i do zguby. Do tego nasze nieszczęsne warunki... At, co tam opowiadać! Bieda — i koniec!
— Przecie mi pan mówił, że posag panny Jadwigi miał ratować fundusz.
— Et! Tej Jadzi nikt nie zrozumie... Zresztą ten głupi Głębocki stracił resztę otuchy i energji. Zachorował ze zgryzoty. Odwiedziłem go. Ażem się zląkł, tak się zestarzał. — „Co ci?“ — pytam. — „Zabiorą Niemcy Strugę!“ — jęczy. — „To nie daj zabrać, czyś baba?“ — „Ba, kiedy nie sposób ratować: długi prywatne i bankowe, i procesy, i żydy! Robactwo!“
Jan aż się zżymnął, potarł desperacko swą najeżoną czuprynę; hrabia usiadł obok niego i słuchał uważnie.
— Otóż — mówił dalej Chrząstkowski — wróciwszy, napadłem na Jadzię: „Słuchaj, dziewczyno, ratuj ukochanego, bierzcie się, ślubujcie piękne rzeczy i płaćcie długi!“ Myśli pan, co się stało?
— Rozgniewała się!
— Żebyż! Wiedziałbym przecie co myśli; ale ona popatrzyła na mnie jak na idjotę i wyszła z pokoju. Ani słowa! Ot, jak to drewno! Desperacja! Uderzyłem po ratunek do babki. Aj, aj, aj! Szatan mi to doradził, bom podobnej awantury, jakem żyw, nie widział. Furja pani Tekli nie da się opisać. Posłałem po Głębockiego pięciu posłańców, a nim przybył, cierpiałem najniewinniej za wszystkich Niemców na ziemi! Dostało się tęgo Głębockiemu, ale ratunku i pani Tekla nie umiała znaleźć. Nawymyślała mu i wypędziła. W nocy