Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To mój kłopot — wygłosił Herbert, rozpływając się z powodzenia i triumfu.
Wentzel obojętnie rzucił cygaro przez głowę pyszałka w kąt między kulisy.
— Spalisz teatr! — zawołał Herbert, oglądając się.
— Więc co?? To zapłacę! Życzę państwu powodzenia.
Zawrócił się na obcasie i odszedł.
Czuła para została sama. Towarzystwo, jakby zamówione, trzymało się zdaleka; muzyka głuszyła gwar, aktorzy i aktorki snuli się bezustannie ze sceny i na scenę, publiczność hałasowała jak stado potępieńców, za kulisami szampan krążył coraz gęściej, podniecając humory.
Tylko Herbert gruchał i gruchał, nadymał się jak indor, rączki Lidji trzymał w gorącym uścisku, wyfryzowaną modnie głowę chylił nad nią coraz niżej, coraz poufałej.
Nie widział, że naprzeciw niego Schöneich, usadowiwszy się na jakimś koszu, naśladował jego każdy ruch, trzymając w objęciach wypchanego z pakuł bożka Bacchusa. Aktorki i młodzież pokładali się od śmiechu. Jan Chrząstkowski z Wentzlem ryhotali, bez ceremonji, głośno.
Nareszcie ramię zdobywcy objęło wiotką kibić Lidji, usta jego wyciągnęły się do pocałunku... Wtem trzask, łoskot — i dym buchnął kłębami z za kanapy.
Feuer! — wrzasnęło sto głosów, jak na komendę.
Herbert skoczył na równe nogi, zaplątał się w koronki Lidji, potknął się — upadł, porwał się i jak warjat rzucił się do drzwi.
Wasser! Es brennt! — wrzeszczał nieludzkim głosem.