Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy pan był kiedy na balu warjatów? Nie, no to niech pan patrzy i admiruje.
Weszli do dużej sali, pełnej zakamarków, nisz, drzwiczek, zawalonej dekoracyjnemi przyborami. Wśród tego bezładu kilkadziesiąt osób udawało dom obłąkanych.
Piękne aktorki, w kostjumach i trykotach, snuły się, otoczone gronem młodzieży. Każdy robił, co mu się podobało. Jedni pili szampana, inni śpiewali kuplety; śmiano się, dowcipkowano, tańczono — hałas panował piekielny.
— A co? Warjaty! — zaśmiał się Schöneich po minucie obserwacji. — Jak pan myśli, co większe: czy zdolność aktorek, co prosto stąd biegną na scenę, czy cierpliwość i pobłażanie publiki?
— Jedno i drugie monstrualne — odparł Jan.
— Wentzel — szepnął baron, — Widzisz Herberta przy Lidji? Przecie skombinował, co maszynista, a co primadonna! Patrz, jak wetuje porażkę. Oho, jaki do ciebie podobny! Wąsy kręci i oczy mruży, jak kot. Ani się obejrzysz, jak się zupełnie przejmie twoją rolą.
— Ja mu dam! — zamruczał gniewnie hrabia.
— Dajże pokój. Zrobisz awanturę, a potem pojedynek. Chcesz zarznąć barana. Wstyd! Idź-no w drugą stronę i załóż się z kolegami, że Herbert ucieknie za godzinę. Będzie farsa. Salut, piękna Esmeraldo!
Smagła dziewczyna wracała ze sceny, otarła się o niego, zaśmiała swawolnie, unikając uścisku. Wentzel zastąpił jej drogę, wywinęła się i jemu, rzuciła w drugą stronę — spotkała oko w oko Jana.
Sooo! — rzekł przeciągle Schöneich. — Wybieraj bramę i zapłać kopytkowe, piękna Gazello! Jesteśmy jak boginie z lasku Ida. Wybór trudny!