Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odzież odświętną, a resztą dobytku i rzeczy Bielak zagrabił. Tę ci odzież schowała w wierzbie, co ma trzy rosochy i stoi za zwaloną tamą w Wieszańcu, a jeślibyście kazali, toby wam dostarczyła, kędy rozkażecie.
— Tyle ino mu powiedzcie, zapamiętacie?
— Nie trudno! A czemuż mu owej odzieży nie odsyłasz?
— Bo mu jej nosić nie dadzą, a jak kiedy wróci, to choćby mnie już nie było, to znajdzie.
— Ja zamrzeć mogę i zgnić, a odzież przeleży. w suchej dziupli lata — i zda mu się!
— Ale, nie wróci on, nie spodziewaj się!
Kobieta ukryła twarz w dłonie i siedziała długi czas w milczeniu. Świerszcze tylko zgrzytały w szczelinach pieca, rybak sumował.
— Kiedy się spodziewasz? — zagadnął.
— W żytnie żniwa! — odparła.
— Dobrze, że chociaż nie w mrozy. To ci trzeba soli, chleba, okrasy też pewnie nie masz?
— Jeszczeby! — zdziwiła się.
— Jakże to wszystko zawleczesz?
— Na plecach. Lody trzymają krzepko, nawet na oparzelach mało co się człowiek wali.
— A pilnuj się dymu. Chłopy dojrzą i znajdą cię.
— Ino w nocy palę. Jakże? Weźmiecie dla niego pieniądze?
— Trzeba ci to uczynić. No, jeszcze pogadamy jutro wieczór. Podjadłaś, ogrzałaś się, idźże spać do komory, tu kto w dzień wleźć może! Nie zmarzniesz bo to bez pieca komora?
— Daj wam Boże zdrowie. Dobrze mi będzie! U mnie w chacie woda zamarza, a śpię!