Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gła. Przytuliła się do ciepłego pieca i dzwoniła zębami.
Postawił kaganek na okapie komina, okienko chaty zasunął deską — dobył z półki flaszkę i podał jej.
— Na — wypij!
Potrząsnęła głową.
— Dajcie krzynę przełknąć barszczu. Bardzom głodna — wyjąkała.
Odsunął piec, wydobył garnek i dał jej.
— Masz krupnik. Gdzie ty przeżywasz? Byłem w Chlewcach, tom cię nie zastał.
Jadła chwilę w milczeniu.
— A pocoście mnie szukali? — spytała.
— Jest na poczcie list do ciebie od Szczepańskiego.
— Nie może być! — zawołała i poruszyła się jakby lecieć chciała po tę wieść, ale wnet się zastanowiła.
— Łgarstwo! — >rzekła. — Wywabić mnie Bielak chce. Nie będzie on do mnie pisać, bo wie, że nie odczytam.
— Może być! A wiesz, że dwadzieścia pięć rubli dostanie, kto cię odszuka.
— Wiem. Przyniosłam je wam, żebyście stratni nie byli, a — przyjść musiałam.
Mówiła z trudnością, tak była zdrożona i zziębła.
— Głupiaś — nie wezmę twoich pieniędzy, ani ciebie wydam. Aleś zmarniała i „zhydła“. Głodnaś od dawna?
— Nie — tylko brzemienna! Zesłabłam!
Rzekła to z cicha i blady uśmiech przemknął jej po twarzy. Marek głową pokręcił.