Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wręczyć panu Bielakowi — moje papiery, które są u niej schowane, a pan Bielak wynagrodzi ją za to. Papierów tych nie powinna nikomu innemu pokazywać. Wiktor Szczepański“.
— No widzisz!
— Widzę, panie, ale nic nie rozumiem. Po pijanemu on chyba tę kartkę pisał, bo u mnie nijakich papierów niema.
— Po co łżesz. Ja wiem, że są. Zresztą, jak chcesz. Nie dasz papierów — nie dostaniesz nic. Idź precz!
Zawróciła do drzwi. Odwołał ją.
— Słuchaj, zastanów się. Możesz mieć dużo — a ci dam za te graty i dobytek trzysta rubli — gotówką dostaniesz — rozumiesz. I wszystko ci to Szczepański darowuje. — Domek i ogród za to kupisz w miasteczku — albo za mąż cię wezmą. A tak co z tobą będzie? Teraz po tej sprawie, policya ci nie da spokojnie tu siedzieć, bez paszportu. Włóczęgi do turmy idą, wiesz?
Kobieta patrzała bezmyślnie na niego, zdawała się nie słyszeć.
— To mi, panie, nie oddacie tych rzeczy jego?
— Oddam — za papiery.
— To wam nie dosyć jego zguby i zatraty, jego żywota nieszczęsnego i męki. Jeszcze chcecie jego krwawy grosz zabrać, jeszcze wam łakome te nędzne graty nieszczęśnika, co za wasz grzech pokutuje i milczy. To je weźcie sobie panie — i trzymajcie.
— Milcz, ty bydlę! — krzyknął.
— Będę milczeć, bo on mi kazał. Wszystko wasze — i sława i pieniądze. Syci bądźcie! I te