Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wypij za mnie. Wiesz, że nie mogę.
Wzięła czarkę i wypiła, nie mówiąc słowa.
Zaczęli jeść, i Kałaur rzekł do Jaśka.
— A wiesz ty, że ja po ciebie przyjechał. Jutro ciebie ze sobą zabiorę. Na koniu pojedziesz.
— A mama?
— Mama tu zostanie.
— Oho — to i ja nie pojadę.
— Będę się to ciebie pytał. Zabiorę i basta.
Chłopak przestał jeść, ku matce zerknął, zamyślił się.
— No, co? Niema rady. Musisz jechać! Śmiał się stary. Dostaniesz tam u mnie prawdziwego konia i nożyk, i kaletkę, i wóz — będziesz ciągle jeździć.
Jasiek odsunął się od niego, przytulił do Szczepańskiego, ten go ramieniem objął. Kałaur dalej się droczył.
— Dam ci na zimę czapkę z siwym barankiem i buty i kożuszek, i czerwony pasek. Zobaczysz, jak ci tam u mnie dobrze będzie i wesoło.
— Nie chcę — nie pojadę! — już z rozpaczą zawołał.
Szczepański pochylił się do niego i coś szepnął.
Chłopak ku niemu oczy podniósł łez pełne, i przywarł mu do piersi — szukając obrony.
— Ot, jakie to głupie jeszcze — wszystkiemu wierzy! — zaśmiała się baba. — Jedz, dziecino, jedz — nie bój się. Żartuje dziadunio. Jak pojedziesz w gościnę do dziada, to z mamą — i nie jutro — a kiedyś później. Jedz — nie frasuj się.
Ale chłopak nie dał się przekonać, ani namówić do jedzenia — zerkał nieufnie na dziada. Potem zmorzył go sen, rozmarzyło ciepło, wrażenie dnia, tak