Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

we dworze naszym nie stanie. Taka dusza anielska, taka nad wiek powaga i pamięć o wszystkiem. Gdzie biedny, a chory, a smutny, tam i ona.
Chłopak słuchał, promienny, z uśmiechem na ustach.
Gdy stary urwał, oczy podniósł i zapytać o coś chciał, ale się powstrzymał, czy nie odważył, a leśniczy, wpadłszy na ulubiony temat, prawił dalej:
— Sługi my, a ona pani, a jednak pamięta, i nie wstydzi się wspominać tych czasów, kiedy ciebie dzieckiem do dworu wzięli, żebyś z łaski pańskiej razem z paniczem przy Niemcu się uczył. „Co słychać o panu Adamie?“ — pyta, ile razy mnie spotka, a onegdaj przejeżdżała tędy do Sarnowa i zobaczyła mnie na skraju lasu. — „Czy pan Adam jeszcze nie przyjechał? — pyta. — „I nie przyjeżdża, i nie pisze, niecnota!“ — odpowiadam. — „Zupełnie, jak nasz Feliś; ojciec pojechał po niego“ — mówi wesoło. Adaś, trzeba nam jutro pójść z powitaniem do pałacu, bo i pan pytał się o ciebie kiedyś.
— Pójdziem, ojcze! — odparł chłopak cicho.
— Ale ja tu gadam i gadam i nie pamiętam, że wy głodni. A tu i stara Katarzyna, jak na złość, dzisiaj się uwolniła na jarmark. Czemże ja was przyjmę?
— Mniejsza, tatusiu. Byle czem. Rafał mało co je, a mnie mleka się chce bardzo. Ale gdzież on?
— Może pod jodłami odpoczywa. Poproś go na wieczerzę, a ja się sam zakrzątnę. Patrz, już jamniki gotowe za tobą iść. Poznały psiska poczciwe ciebie po roku!
Adam łaszące się psy gładził i pieścił i tak w kompanji ruszyli w stronę jodeł.