Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Poznałem dzisiaj rodzica tego obiecującego młodzieńca i dowiedziałem się, że staruszek niegdyś kochał się w mojej matce! Jakie to czułe! Aż mu nos zbielał na to wspomnienie! Nieborak, w braku matki, syna wyściskał i o wzajemność prosił. Stara Brzezowa aż się oblizywała na widok tej sceny. Bo i o koligacji była mowa i o amorach i o przyjaźni i o dobrych synowskich stosunkach... Czemu nie palisz? Żujesz i ty orację w tym rodzaju. Nie fatyguj się: masz cygaro!
— Dziękuję ci. Smutno mi okropnie, że się rozstajemy.
— A tak. Tobie zawsze, jeśli nie smutno, to tęskno, kiedy się nie troskasz, to marzysz; kiedy nie marzysz, to coś sobie wyrzucasz i żałujesz! Osobliwy sortyment ślimakowych uczuć, ale, niestety, nieznany mi, więc współczuć z tobą nie potrafię. Nie mam pojęcia, co to smutek i tęsknota, marzenie i troska, wyrzuty i żal. Wyobrażam sobie, że podobne do ciebie osobniki ładują sobie te wrażenia w miejsce brakującej im piątej klepki, jak się to vulgo mówi.
— Nie przeczę, ani się obrażam, kolego — odparł Lachnicki swym poważnym, łagodnym głosem. — Pokochałem cię może właśnie dlatego, żem polip, a ty ptak. Marzyłem, że się porozumiemy kiedyś, żałowałem ciebie, boś nieszczęśliwy, i szkoda mi bardzo a bardzo, że drogi nasze się rozchodzą! Widzisz więc, że ową braknącą klepkę zastąpiłem tobą. Gdy aniołowie w przepaść szli za pychę, z nimiś był, demon...
— Wiem, wiem. Czytałem między innemi i te żydowskie bajeczki. Słusznie im miejsce między Dekamerona i Szacherezady baśniami. Nie ciekawym twych kazań; powiedz raczej, bierzesz książki i resztę?