Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bie. A Rahozie oddaj za dług ojcowski grosze moje, com zbierał lat ośm, jak skąpiec, i powiedz, że mu z serca odpuszczam. Dopełnisz?
— Jeżeli żyw będę, dopełnię!
— Słuchaj, jeśli ci groszy zostanie, to połóż kamień ojcu w Rahoźnej. Tyle lat marzyłem o tej pamiątce! Czy też on daruje mi, gdy się spotkamy, żem na pańskie dziecko oczy wzniósł i rękę po nią wyciągnął. Czy on mi daruje?
Leżał chwilę, zmęczony długą rozmową.
— W borach Rahoźnej było jeziorko sitowiem porosłe, wkoło łączka i dęby — zaczął znowu, jakby do siebie. — Także marzenie szklane... Czym ja myślał, że się rozstaniemy i że mi przyjdzie głowę położyć do spoczynku wśród pampasów, samemu!... Gdzie te czasy, gdym jej śpiewał „Wędrowca“ w noc cichą, na powitanie!...
Zamilkł. Oczy obu poszły zamyślone na krzyż z gwiazd, rozpięty nad nimi; chory się do niego uśmiechał jasno, jak żołnierz konający do sztandaru. Rafał złorzeczył w duszy nieznanej, niezbadanej potędze! A od stepów cichych szły do Adama coraz cudniejsze wonie, coraz słodsze pieśni!

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Nazajutrz o świcie pojechali trzej tylko. Lachnicki został w obozie, skulony, w paroksyzmie dreszczów okropnych. Gdy dosiedli koni, pożegnał ich serdecznem spojrzeniem.
— Bóg z wami! — zawołał.
Do Rafała, który się ociągał, rękę wyciągnął.
— Dziękuję ci za opiekę, a nie zapomnij prośby! — szepnął.