Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dziwny człowiek! Ty go nazywasz dobrodusznym staruszkiem; nie masz pojęcia, jakim tyranem być umie, gdy ma kogo pod swoją ręką i mocą. Spytał od niechcenia, co myślę robić dalej, a gdym odpowiedział, że kształcić się, wyjął jakiś papier z biurka i podał mi go. „A co z tem będzie?“ — spytał zimno. Spojrzałem i pociemniało mi w oczach. Był to weksel z podpisem ojca na pięćset rubli. Milczałem chwilę, nie przygotowany do tego ciosu, i nareszcie poprosiłem, by poczekał, aż skończę studja, a pierwsze zarobione pieniądze oddam na ten dług święty. Zaśmiał się. „Zapewne — powiada — dług to święty, bo ojciec, nie mogąc ci wystarczyć, choć od ust odejmował, pożyczał u żydów i lichwę opłacał, odmawiając sobie wszelkich wygód. Gdy zachorował, poprosił mię o zapłacenie i wystawił ten weksel wraz z tą kartką do ciebie.“ I kartkę tę odczytałem — nowy cios! Ojciec mię zaklinał, już stygnącą ręką i myślą, bym pana Rahozy, jak jego, słuchał i poważał i bym mu należność uiścił, jak i kiedy zechce. Błogosławieństwo kończyło tę ostatnią przestrogę i wolę, a jam zmartwiał! Oddawał mię biedny, otumaniony ojciec w moc człowieka, niechętnego mi oddawna. Musiałem ulec i dużo goryczy, milcząc, znieść, i zgodzić się na to, co on łaską nazywał, że mnie, zamiast lokajem lub strażnikem, naznaczył odrazu na miejsce ojca, ze stu rublami pensji rocznie, która na dług idzie, i z utrzymaniem w tej straży, takiej dla mnie smutnej i ciężkich wspomnień pełnej. Trzeciem pokoleniem jestem, przykułem do tej chaty i boru. Da Bóg, będę ostatnim może. Nikt tu już po mnie ojców i dziadów pomarłych wspominać nie będzie i z szumem jodeł tylko samotnych wieczór spędzać. Oto i koniec moich marzeń i nadziei.