Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach, opjum! — zaczął. — To mi specjał dopiero! Dają ci ot taką szczyptę białego proszku w fajce. Pokoik mały sklecony na dżonce, pełnej kwiatów i Chińczyków, jaskinia zbójców z pozoru. Pociągasz kilka kłębów białego dymu: cze! Pokoik znika i do raju wchodzisz. Jakby cię kto w Lecie wykąpał. Ni zmęczenia, ni choroby, ni trosk, ni zawodów; ogarnia cię szał rozkoszy, śmiechu, śpiewu. Co wam gadać, filistry! Ot co! Kto opjum nie palił, ten nie widział ponętnych kobiet, ten nie zaznał sławy, ni rozkoszy, ni całego upojenia. Coś w bajkach słyszał, widzisz prawdziwie; czegoś w życiu zapragnął, masz; coś utracił, odzyskujesz! Ot, co jest opjum!
Oczy Berta zamgliły się znowu, wlepił je w gaz i zamilkł.
— A tobie co się marzyło? — miał odwagę zapytać Franz, opierając brodę na pięści, i wychylając z grona kolegów swą głupią, rozpromienioną fizjognomję.
— Marzyło mi się, że będę miał ciebie za powiernika, ty pusta ostrygo, flondro rzeczna, lądowy polipie! — była burkliwa odpowiedź.
— Czemu nie wychowanka profesora Jana i jego kapitały? — zrobił uwagę żółciowy student.
Oczy Andenberga spoczęły na burszu, wyzywające, bezczelne, szydercze. Sięgnął po poncz i pił go długo, powoli, piekąc żarem wargi i gardło.
Czerwona siatka żył zaszła na białka, na czoło wystąpiła purpura krwi i gorąca.
— Ha, ha, ha! — zaśmiał się krótko. — Wychowanka stryja i pieniądze, mnie, Bertowi? A o czemże wybyście marzyli, gdybym wam to zabrał? Albatros nie rozgrzebuje śmietników i nie śpi na grzędzie. Na to są kury, indyki i wrony! Podłe plemię niewolników!