Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ogrody, domostwa gospodarcze kuchnie, stajnie, cała dzielnica miejska.
Tam się ulokował stary sknera i żył, jak pająk, w ciemności i opuszczeniu.
Całe legendy opowiadano o nim, chociaż go nikt nie widywał.
Dworek marszałka znał każdy, więc i Szymon.
Od ulicy była posesya oddzielona murem i furtą, zawsze zamkniętą. Żeby się tam dostać, trzeba było długo stukać, zwykle bez skutku.
Mało kto wiedział, co było za murem.
Ale od tyłów posesya graniczyła z opuszczonym cmentarzem żydowskim i tam parkan był wywalony. Wypatrzył to kiedyś Szymon i teraz postanowił skorzystać.
Noc była ciemna i mglista, latarnie nie paliły się w okolicach domu pana marszałka; można było śmiało popełnić zamach na spokój nieboszczyków.
Szymon furtę cmentarza otworzył i wjechał do środka. Konia za uzdę prowadząc, wyminął grobowe kamienie i drzewa, które pokrywały cały plac, wynalazł wyłom w parkanie i znalazł się szczęśliwie w posiadłości marszałka, na jakichś zagonach, które, sądząc z pozostałości letnich, musiały przeważnie produkować chwasty. Wkoło też, jak widma, wystąpiły ruiny różnych budynków, z których jedne były zagadką, ku czemu służyły, inne nawpół leżały, jeszcze inne świeciły żebrami dachów.