Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kolega, prawda, ale i płatny sługa — o tem zapominał niekiedy.
Dziedzic wargi gryzł i złe myśli przeleciały mu przez głowę. Odchodzącego nie odwołał i daléj ciągnął stajenną inspekcyę.
W téj chwili wszedł ekonom, prawie rządca, dawny sługa, od lat piętnastu wrosły do Sokołowa.
Miał dużą rodzinę, którą kształcił na proletaryuszów po biurach, urzędach, kierując na paniczów. Jakim sposobem wystarczała mu na tę edukacyę niewielka pensya i ordynarya — w to Sokolnicki nie wglądał, a wiedział tylko napewno wszechmożny Alter z Jeziora.
Był w laskach u dziedzica, bo go zawsze chwalił, rozkazy ściśle spełniał, wyglądał zawsze zapracowany i skromnie prześladował próżniaków i złodziejów, a swych podwładnych ostro trzymał.
— Cóż tam, panie Feliksie? — zagadnął Sokolnicki, odzyskując na jego widok dobry humor, bo rządca miał ten spryt, że złych wieści nigdy mu osobiście nie donosił, a wybierał na takiego kruka którego ze swych podwładnych, przeznaczonego na niełaskę i wydalenie.
— Wszystko dobrze, jaśnie panie. Bydełko zdrowe, robota w ruchu, każdy w porządku. Przyszedłem z nowiną, żem dziś na podorywkach widział trzy zające. Leżą jak kamienie. Żeby jasny pan zechciał wyjechać z chartami, byłyby wszystkie trzy u siodła.