Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dząc za mąż, by po tygodniu od męża uciec, czy ty, żeniąc się z postrzeloną dziewczyną, która ci już przed ślubem skakała do oczu, jak kot.
— Miała racyę, bom ją zaczepiał i dokuczał swemi propozycyami.
— Więc dlaczego raptem zgodziła się na te propozycje?
— Powiedziała mi szczerze: by się raz na zawsze od innych odczepić.
— Niby miałeś grać rolę stracha w prosie na wróble łakome! Ładna-bo dziewczyna, to muszę przyznać! Ja-bym jéj nie wypuścił w świat, na przepadłe.
— Ona też nie przepadnie — wtrącił Szymon.
— Ale i do ciebie nie wróci! Masz kulę u nogi, kochany kolego!
— Niezawodnie, ale jednakże taki dziwny człek ze mnie, że nie stękam, ani utyskuję. Kilkadziesiąt rubli spróbuję posłać Natalce: może potrafi jéj dopomódz niemi, nie wspominając mego imienia. Szkoda mi biedactwa! — dodał ciszéj.
— Tfu, do dyaska! Czasem myślę, że kpisz! Ludzie dowodzą, żeś taki chytry mydłek, a że w rzeczywistości masz całe haremy po wsiach.
— I pan temu wierzy? — spytał Szymon.
— Nie miałbym ci tego za złe, jak pragną ci, którzy to donoszą. Uważam cię za zupełnie swobodnego.