Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyśmienicie. W każdym razie, zamiast do dworu, ruszył do młyna, który nad rzeczką, wpadającą do jeziora, klekotał bezustanku.
Młynarza zmieniono niedawno, więc można było zaskoczyć go jeszcze zręcznemi pytaniami.
— Dzień dobry, Borys! Zabrał téż już Alter swoją mąkę, czy nie?
— Alter? Ten z jeziora? Nijakiéj mąki on tu nie miał.
— A do dworu sporo wczoraj pisarz zabrał?
— Cztery fury odwieźli, po pięć worków. Sucha była z miarki. Może pan mąki potrzebuje?
— Jutro przyślę parobka z kwitem. Ostańcie zdrowi!
— Szczęśliwéj drogi panu! A pamiętajcie, panoczku o faszynie na groblę!
Szymon ruszył daléj. Zatem Alter był w zmowie z pisarzem, ekonoma w polu nie było, polowy téż nie był widzialny. Jak na jeden ranek, było dosyć nadużyć i opieszałości.
Już przy bramie spotkał Szumlańskiego, konno wyjeżdżającego w pole.
Był to człek stary i opasły, typ ekonoma staréj daty, który prace i staranie zastępował krzykiem i pogróżkami, a łaski pańskie zdobywał pochlebstwem i lisią uległością.
Wiek zbył w ten sposób: dzieci wyposażał i żył