Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, zalecam ci mniéj stosunków. Roboty masz mało, bo w twoim rewirze niema porębów, więc cię korci wynaleźć jakie złodziejskie źródło dochodu. Pamiętaj to sobie, że każda wiewiórka w boru jest pańska, i nie waż się jéj tknąć. A ze złodziejami zwierzyny się nie zadawaj, bo stracisz służbę w przeciągu doby.
Twarz Onyśka skurczyła się; usta zaciął, oczy wbił w ziemię, cofnął się o krok.
— Denys! — zawołał Szymon drugiego chłopa.
— W Dubinkach znalazłem dziesięć dębów, a tyś mi poddał: siedem. Nie umiesz nietylko szkody upilnować, ale nawet obrachować, co wzięto, a nibyś to piśmienny. Pamiętaj, że jak u ciebie porąb, to drzewo masz liczone, jak zboże w spichlerzu. Sprawa o dęby idzie do sądu. Pamiętaj, żeś wskazany jako świadek, więc zapowiadam, byś się nie dał przekupić, ani spoić, ani wystraszyć.
— Oni mnie spalą, panie! — jęknął chłop nieśmiało.
— Nie spalą, jeśliś w ich szajce nie był. Wy tam reszta możecie wracać do roboty. Zwierzyny mi trzeba dobréj na niedzielę. Będę sam w lepszych ostępach. Żebyście mi byli na miejscu, a nie włóczyli się po wsiach, za własnemi interesami!
Chłopi, radzi, że się wizyta skończyła, umknęli co tchu z przed jego oblicza, a Szymon na wózek siadł i, odprawiwszy parobka, sam ruszył do dworu.
Dzień był chłodny i ponury. We mgle wszystko