Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



II.

Nazajutrz leśniczy wstał o własnych siłach i, chociaż go bolały nieznośnie członki, kazał swemu parobkowi zaprzęgać konia, a tymczasem dawał rozkazy przybyłym strażnikom leśnym.
Byli to chłopi, mało co lepsi od innych. Służyli niedbale, kradli, jeśli się udało, a z tchórzostwa patrzyli przez szpary na kradzież.
Przywykł do nadużyć poprzednich zwierzchników, zrazu szanowali i bali się Szymona, potem widząc, że do spółki się nie zdał, urządzili między sobą stowarzyszenie, by go oszukiwać i wykłamywać się wzajemnie.
Wskutek tego pozornie nienawidzili się i donosili jeden na drugiego fałszywie, godząc się i jednomyślnie popełniając poza jego plecami nadużycia.
Wybieg ten Szymon odkrył wkrótce i co kilka miesięcy systematycznie wyganiał lub przenosił połowę z nich. Traktował téż ich ostro i bezwzględnie,