Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/463

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dnia, albo-by znalazł robotnik przy usuwaniu gruzów. Boć pan tu kamienice zbuduje kiedyś!
— Weź te place sobie — rzekł pan Seweryn.
— Dziękuję panu, ale po co mi one? Albo mi ciasno w leśniczówce, albo mi potrzebne majątki!
— Słuchaj-no, miej-że nade mną litość! Weź cokolwiek. Toć zgroza tak cię wyzyskiwać — desperacko zawołał pan Seweryn.
— Jak mi się co zamarzy, poproszę sam!
Panna Zagrodzka wciąż mi powtarza, iż to wstyd, że cię trzymam w fałszywéj pozycyi, że ci los zagradzam! To prawda! Dałbym ci folwark, ale... te domy weź, proszę...
— Kiedy nie chcę! Po co mi ten kłopot?
— Ożenisz się.
— Gdyby mi pan i Sokołów dał, to zostanę Łabędzkim z Dubinek, synem leśnika sokołowskiego i pisarza! At, po co to próżne gadanie! Żenić się nie będę, a fałszywéj pozycyi czuć mi państwo nie dadzą. Panna Zagrodzka mnie nie zna.
— Kto cię zgadnie! Może właśnie lepiéj cię zna od nas. Mówi, żeś skryty, że tortury z ciebie prawdy by nie dobyły. Prawda to?
Szymon się roześmiał, skrzynkę dobywając z dołu.
— A nieprawda, bo właśnie i tortury nie zmusiłyby mnie do kłamstwa.
— No, to powiedz: kochasz ty kogo, czy nie?
— Ot, czem się pan teraz zajmuje! Proszę-no