Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/452

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Szymek, a tobież za nikim nie tęskno? Ty mnie swatał: będę ja ciebie teraz.
— Cyt! panie, cyt! Dla mnie niéma na świecie partyi. Nie trzeba o tém myśleć. Mam co kochać, co robić, o czém myśleć — bez tego! A Dubinki? Coś tam słychać?
— Dubinki były wczoraj w Horodyszczu, kto żył, i nie pozwoliły mnie Sokołowa sprzedać!
— A widzi pan, a widzi pan! — zawołał Łabędzki i łzy miał w oczach — po co mi lepsze kochanie? A pańska wiara i drużba: po co mi bliższe śluby przysięgi? Dobrze mi, panie, dobrze!
Znown oczy zamknął i umilkł zmęczony, a Ułas na Sokolnickiego skinął i wyprowadził go z alkierzyka.
— Teraz niech śpi, a pan też niech spocznie — rzekł, wskazując na kupę mchu w kącie.
Pan Seweryn usłuchał, zmożony niewczasem i wrażeniami ostatnich dni. Już dawno tak mocno i spokojnie nie zasnął, jak na tém pierwotném posłaniu.
Stary Ułas nie spał. Chwilę dumał u komina, potem z izby wyszedł do sadku, osrebrzonego miesiącem, i usiadł na ławce pod dębem, pacierze półgłogłosem szepcąc.
I usłyszał daleko w ciszy plusk wiosła na rzece, prowadził uchem ten szmer coraz bliższy, aż do