Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/450

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

człowiek śmierci się boi, gdy ją widzi o krok niezawodną!
Szymon się wzdrygnął i oczy zamknął.
— Możeś się zmęczył? Odpocznij! — rzekł pan Seweryn.
— Powiem do końca. Liszka tedy czółno do brzegu wparł, wszedł w wodę po pas i sięgnął po mnie. Wpół mnie brał, by dźwignąć, a jam mu rękę piersi oparł, tę lewą całą, i powiadam: „Nie rusz, nie masz prawa na mnie!” Zatrzymał się, zawahał, a mnie ból znowu zmysły odbierał, czerwono się robiło w oczach: więc tylko jeszczem rzekł: „Ja ciebie śmierci nie dałem, a ty za to moje życie bierzesz! Rzuć mnie na brzeg, ale nie w wodę, oj nie w wodę!” I znowum zemdlał.
— Jakżeś go śmierci nie dał? Co to?
— Potém panu opowiem. To jeszcze zimą było! Tedym omdlał i znowum się ocknął. Czuję: łódź płynie, nade mną stoi Liszka i patrzy.
— „To prawda, coś rzekł — powiada. — Nie mam prawa na ciebie! Niech ciebie śmierć sama bierze, kiedy chce, mnie i owszem. Ale mi nie pluj w oczy, żem ci się tak odpłacił! Rzucę cię na brzeg, jak chciałeś. Zdechniesz: to dobrze, wytrzymasz: to tamtym będzie gorzéj, niż mnie. Ja ptak wolny, może na końcu świata tymczasem będę. Nie boję się ciebie! A tamtych niech biorą: durnie są, pieniędzy nie znaleźli”. Splunął w wodę i począł gwizdać. Jam już