Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/442

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyszedł przed chatę i rozejrzał się, potem ścieżką ku rzece zbiegł. U brzegu czółno stało, w niem baba.
— Jest pan? — zagadnęła szeptem.
— Niéma.
— Jakto niéma? Już od godziny tu leżę! — odparł pan Seweryn z za krzaka. — Komary garniec krwi mi utoczyły. Co to będzie, babo?
— Popłyniemy, panie.
— Gdzie?
— Zobaczy pan.
— I Hipolit z nami?
— A jakże!
— Ano, to dajcie i mnie wiosło.
Siedli we troje w łódź, baba u steru, i ruszyli.
Płynęli godzinę może. Zemdlały ramiona Sokolnickiego, stracił wreszcie pojęcie, gdzie płyną w labiryncie rzecznych odnóg i zakrętów.
— A wiecie wy, babo, że dziś kupalna noc, i chyba po skarby mnie wieziecie, albo pokażecie czary?
— Zobaczy pan.
— A daleko jeszcze?
— Ot, zaraz.
— Żeby mnie kto zabił, nie powiem, gdzie jesteśmy. Ty wiesz, Hipolicie?
— Wedle Ułasowego zachodu.
— Oszalała baba, toć już nie nasze! Myślałem,