Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wziął kartkę panicza i czytał:
— „Kochany Szymonie. Dowiaduję się od twéj czarownicy, żeś ruszył na stracenie, między zbójów. Jeśli żyw ztamtąd wrócisz, przyjedź jutro do mnie. Goście niezawodnie będą w sobotę. Polowanie musi być dobre. Sokolnicki.”
Łabędzki odetchnął. Bał się, że otrzyma rozkaz natychmiastowego przybycia. Do jutra będzie zdrów, bo musi być!
Przymknął oczy i, nie mogąc z bólu zasnąć, rozmyślał.
Z paniczem, który mu tę kartkę pisał, on się razem uczył w stolicy, na koszt dworski chowany od dziecka. Ojciec jego, ubogi szlachcic, wiek zbył w tym samym dworze, trochę służąc, trochą rezydując przy starym panu, który namiętnym był myśliwym. Łabędzki układał mu psy i sokoły, towarzyszył w łowach. Ożenił się niemłodo, z dziewczyną z Dubinek, która mu wniosła w posagu swary domowe. Szymon w najdawniejszych wspomnieniach pamiętał ojca rzadko w domu, w oficynie dworskiéj, gdzie na świat przyszedł. Stary miał okrutne wąsiska i białą czuprynę, brał czasem dzieciaka na kolana, i całując, kłół go temi wąsami. Gdy matka wchodziła do izby, ojciec się chyłkiem wynosił do psiarni lub w las. Dlatego Szymon mało go pamiętał, aż do dnia, który na wieki utkwił w jego dziecinnéj głowie i sercu.