Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani tu pierwsza przyszła. Proszę poczekać na sędziego.
Zamknął drzwi i począł rozpędzać gapiów. Po chwili zjawił się jego kolega; wieść snadź szła piorunem po miasteczku. Basia posłała swego woźnicę na poszukiwanie Szymona; znajomemu dorożkarzowi kazała co tchu jechać do Sokołowa, a sama, chora z wrażenia, czekała na zejście władz.
Kobieta, która z nią przyszła, opowiada po raz setny wypadek; ciżba płynęła nieprzebraną falą, czarno było od ludzi, i Basia, siedząc na ganku, ze zgrozą słuchała przekleństw, które się wydzierały z tłumu na tego zabitego.
I zrozumiała, że życie jego było życiem pająka-lichwiarza, operującego najnędzniejszych: wyrobników, mieszczan, rzemieślników.
Potem strach ją zdjął: co teraz będzie z jéj wierzycielami, których marszałek znał, rachunki załatwiał, ręczył za nią? Teraz wszyscy ją opadną, zażądają kapitału...
Zimny pot okrył jéj skronie i mgła przesłoniła oczy: nie widziała przed sobą wyjścia.
Wtem machinalnie wzrok jéj padł na klamkę u drzwi. Wisiał na niéj urywek stalowego łańcuszka od zegarka. Basi krew uderzyła do głowy. Ten łańcuszek zkąd się tu wziął... był to łańcuszek Szymona Łabędzkiego.
I w téj chwili wszystko inne uleciało z myśli Basi.