Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To, że za Woynę nie pójdzie z pewnością!
Pan Seweryn odetchnął, ale zaraz zaciął się znowu.
— Zresztą, co nam do tego? nie nam do magnatów droga! Jam się na żebraka nie zdał.
Basia chciała daléj mówić, ale weszła Antolka i podała jéj jakiś list brudny.
— Przyniósł to chłopak i czeka na odpowiedź.
Basia zbladła na widok pisma i drżącą ręką rozdarła kopertę. W miarę czytania, twarz jéj pokrywała się ciężką troską i niepokojem.
Chwilę myślała, skończywszy czytać, wreszcie westchnęła, napisała parę słów i oddała Antolce.
Wróciła potém do pana Seweryna, stanęła u okna i oglądając się, by ojciec nie dosłyszał, szepnęła:
— To od wuja! zła wiadomość: żąda wypłaty procentów.
— A masz?
— Zkąd? Przednówek... bez nadziei na plony. Nie wiem, czém zapłacę podatki — odparła zgnębiona.
— Więc cóż zrobisz?
— Pojadę jutro do niego: może ubłagam.
— Ot los! — stęknął. — Żebym ci pomódz mógł!
— Dziękuję ci serdecznie...
— Jakaż to summa?
— Pięćset rubli — odparła, rachując w myśli. — Myślałam, że sprzedam trochę bydła, ale teraz nikt