Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/388

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Uciekajcie! — zawołał na innych, szamocą się z dziedzicem.
— Do dyabła uciekniecie! — rozległ się głos Hipolita z za węgła, i już trzymał jednego chłopa za kark i rzucił go jak kłodę sobie pod nogi.
Młynarz puścił Seweryna i chciał zmykać, ale teraz ten go trzymał, dysząc z wściekłości i nie mogąc słowa rzec.
— Wołaj ludzi! — krzyknął wreszcie na Hipolita
— A po co? — tamten spokojnie odparł. — Dwóch uciekło, dwóch mamy, ekonom się znajdzie.
— Ekonom leży w odrynie.
— Zabił go pan? To go trzeba wywlec — rzekł niefrasobliwie Hipolit, wiążąc chłopa swym pasem.
— A katy, a gałgany! — sapał pan Seweryn.
— No, przecie i na te szczury znalazła się pułapka — rzekł Hipolit. — Miesiąc ich śledzę i szpieguję! No, wpadli, Bogu dzięki!
Wszedł do odryny i wkrótce wyniósł Szumlańskiego.
— Będzie żyw, niech się wyleży na rosie, żona go znajdzie! Tych trzeba do gminy odstawić.
— Darujcie, panie! — zajęczał chłop. — Ja nie wiedział, do czego mnie najmują. Ekonom kazał brać!
— Łżesz! — warknął Szumlański, siadając na ziemi.