Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/387

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to może wytrzyma. Poczęło mu przybywać otuchy, chęci do pracy, siły do cierpienia, wiary w przyszłość.
Nagle drgnął. U krzyża przy zawrocie do domu podniosła się jakaś postać.
— Kto to? — spytał.
— To ja! — odparł szeptem głos Iliniczowéj. — Czekam na ciebie godzinę. Śpiesz się, jedź prosto przez pole, po za odrynę, gdzie złożone kartofle nasienne.
Pan Seweryn daléj nie pytał; konia skręcił, w parę minut obleciał budynki i ogrody.
W odrynie było światło i u drzwi tylnych stały dwie fury ładowne.
Krew uderzyła mu do głowy. Zeskoczył z konia i, porywając kołek z płotu, wskoczył do wnętrza.
Ekonom Szumlański świecił latarnią; dwóch chłopów, żyd i młynarz sypali do worków kartofle nasienne.
Wtedy wściekłość opanowała pana Seweryna bez pamięci począł młócić kołem po tych zbójcach, wykarmianych jego chlebem, opłacanych ciężko zdobytemi pieniędzmi.
Szumlański jęknął i upadł, latarnia zgasła, żyd rzucił się w bok; w ciemności rozległo się jeszcze kilka razów i przekleństw, i pan Seweryn wyskoczył do fur, odtrącając żyda, który już klacz wyprzęgał.
Wtedy młynarz rzucił się na niego do gardła.