Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pić mu się chciało: zbliżył się tedy do domostwa konia u płota uwiązał i wszedł do sieni.
W izbie rozmawiało kilka osób.
— Ładnie Onyśko lasu pilnuje, a Szymon grucha! — pomyślał sobie pan Seweryn, otwierając drzwi.
Grom z jasnego nieba był tu mniéj spodziewany niż dziedzic, a i on zdumiał się na widok zgromadzenia.
U stołu siedział Alter z Jeziora, potentat okoliczny, obok niego Onyśko, daléj drab nieznajomy w kożuchu czarnym, i jakaś marna figura w odzieży mieszczańskiéj.
Siedzieli nad butelką wódki, żywo rozmawiając tak skamienieli na sekundę, patrząc na drzwi.
Pierwszy oprzytomniał Alter, wstał, i jakby kończąc rozmowę, rzekł do Onyśki:
— Twoje trzy grosze od fury dostaniesz, byleś moich furmanek nie mitrężył. Przyjdę w piątek.
Udawał, że pana Seweryna nie widzi i dodał, zwracając się do figury marnéj:
— Nu, ty Feliś, zaprzęgaj. Pojedziemy do domu.
Drab w kożuchu łysnął ku drzwiom ponuro i ręce włożył w kieszenie, jakby tam czegoś szukał.
Onyśko był blady i bez głosu.
— Cóż to za sejmy urządzasz? — zawołał do niego pan Seweryn.
Chłop powoli odzyskiwał przytomność i przebiegłość.