Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zguba nie minie z waszych rąk, ale to sobie zapamiętajcie, że moja zguba ni spokoju wam nie da, ni chwały, a owszem wstyd nad wstydy.
Zwrócił się do wyjścia i ujrzał przed sobą Antolkę Adamową.
I waszego Hipolita ostrzedz-bym chciał, żeby się ze strzelbą w nasze lasy nie zapędzał — dodał, do niéj się zwracając.
Dziewczyna widocznie nie była podczas bitwy w chacie. Przybiegła ostatnia, wystraszona strzałem, o dziadka się dowiedzieć.
Widok leśniczego w poszarpanéj odzieży, z krwią na twarzy przeraził ją do reszty. Zapomniała swéj ciętéj mowy wobec spokoju tego człowieka, którego omal nie zabito.
— Hipka tu nie było. On was nie bił! — wyjąkała trwożnie — Ja po dziadusia wstąpiłam.
— Ja wiem, że go tu nie było, i wiem, że wy nie kradniecie drzewa. Ale i zwierzyny pańskiéj pilnuję, wiec go ostrzegam!
Wyszedł, i zaraz za nim wybiegła dziewczyna.
Osada wyglądała jak mrowisko, gdy w nie kij włożą. Nikt nie spał, wszędy błyskało światło i snuły się postaci ludzkie, ponure, groźne, ale nikt nie zaczepiał już gromadki, zmierzającéj ku łodziom. Antolka szła z nimi téż ku rzece, ale w pewnem oddaleniu i milcząca.
Szymon zrozumiał, że chciała mu coś powiedzieć,