Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sób, że go w téj kwestyi nigdy nie śmiała pytać. Omyliła się wtedy widocznie.
— Dziwię się, że Nika dotąd u nas nie była — rzekła.
— Zapomniała o nas zapewne.
— W to nie wierzę i spodziewam się jéj lada dzień.
Sokolnicki nic nie odparł, tylko nieznacznie spojrzał na drogę — het, ku lasom, i psa swego pogłaskał.
— Mnie dzisiaj z domu Józia wyprawiła i kazała wrócić o północy. Miała przytém tajemniczą minę.
— Pewnie wykryła złodziejstwo i chce, byś ich sam przyłapał. O Szumlańskim źle mówią. Zkąd on bierze posagi dla córek?
Sokolnicki ramionami ruszył.
— Niby zkąd u nas ma być poszanowanie cudzéj własności? Toż nikt przykładu nie daje. Czy Szymon nie był u ciebie w tych dniach?
— Onegdaj bawił cały wieczór i opowiadał cuda o swéj szlachcie z Dubinek.
— Ciągle tam teraz przesiaduje, i zdaje mi się, że to się skończy małżeństwem.
— Małżeństwem! — powtórzyła zdumiona.
— Z czarną Antolką, siostrą Hipolita. Pamiętasz ją na weselu, gdzieśmy to obchodzili zgodę z panami braćmi?
— Pamiętam. Ładna dziewczyna, ale czyżby