Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



IX.

Zima tego roku, wedle przepowiedni staréj Wilczycy, była dla zbóż fatalna. Olbrzymie śniegi spadły na niezamarzłą ziemię i leżały do lutego.
Gdy stopniały i spłynęły do rzek, wyjrzały z pod nich zagony spleśniałe, czarne, poplamione żółtemi płatami zgniłéj runi, i tylko chwasty poczęły się po nich zieleniéć, gdy słońce przygrzało.
Nad okolicą zawisła klęska nieurodzaju, a na domiar niedoli, poczęły deszcze lać, opóźniać siewy jare, psuć zasadzone już kartofle, i po niektórych wsiach pojawiła się zaraza na bydło, pełznąc jak zmora daléj i szerzéj...
Ludzie mieli twarze posępne, głowy zwieszone. Nikt się nie ucieszył przylotem bociana, ani się uradował skowrończą pieśnią nad nagim łanem, ani zielenią młodą gajów, ni wonią wiosenną. Te czarne zagony były kirem pracy i mozolnych zachodów zeszłorocznych, widmem ruiny coraz bliższéj.