Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

corpus delicti. Szymon do drzwi się rzucił w pomoc chłopom, ale te zabarykadowane znalazł tłumem gości Morskiego.
Gdy usunął jednego, trzech rzuciło mu się do piersi, i rozpoczęła się bitwa, a raczéj napad na jednego w ścisku i ciemności.
Leśniczy sławny był z mocy i odwagi; począł się bronić wściekle, wciąż ku drzwiom się kierując, ale była to nierówna walka. Ledwie się otrząsł z jednych ramion, porywały go drugie; otrzymywał razy w plecy, w piersi, w głowę, tracił przytomność, wreszcie upadł. Wtedy go poczęli deptać kutemi obcasami, szarpać jak gromada głodnych wilków.
Kobiety krzykiem zagrzewały walczących, starzy przyglądali się, śmiejąc się zajadle. Kto żył w osadzie, biegł do zagrody Morskich, a na wieść, że to Łabędzkiego mordują, przypatrywał się z uciechą, lub pomagał czynnie. W głębi podwórza trwała też wrzawa, ale mniejsza. Na dębach siedział Makar, w swym urzędowym medalu; chłopi otoczyli go zewsząd. Szlachta przyskakiwała do nich, lżąc i wymyślając, ale do czynu nie przychodziło, bo się bali zatargu z policyą.
Nagle w tłuszczę, znęcającą się nad powalonym Łabędzkim, padł z ciemności podwórza strzał. Wszystko to mrowie, pijane i zaciekłe, zawyło nieludzkim głosem i rozleciało się na wsze strony. Nabój był z drobnego śrótu, więc pokaleczył kilkunastu. Rozległy się jęki bólu, przerażenia, zgrozy i oto na progu leśni-