Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pieniędzy zebranych za to drzewo, com u pana kupił: trzeba ich użyć tymczasem.
— Toć nie twoje pieniądze! Zkąd oddasz? To tylko przedłużenie konania. Tego nowego wydatku nie spłaci wódka.
— Przyjechali kotlarze i mechanik — rzekła Iliniczowa. — Może się uda naprawić na miejscu!..
Poszli wszyscy do gorzelni, na długą naradę. Rozpoczęło się pisanie aktów i protokułów, pieczętowanie naczyń i aparatów, wylewanie zacierów i drożdży i wieczorem gorzelnia znieruchomiała na długie czasy.
Jeszcze późno Sokolnicki z ganku patrzał posępnie na setki fur, zwożących zmarzłe kartofle, kupione w okolicy, które był obowiązany zabrać, zapłacić, a których nie mógł zużytkować i które, zwalone na stosy, zgniją od lada odwilży.
Tego wieczora nie tknął jadła i wcześnie siostrę pożegnał. Przeszli z Szymonem do gabinetu i zasiedli do rachunków.
— A zatem nowy kocieł, nowy budynek, nowe obmurowanie, nowy dach i dwa miesiące, zanim się to zrobi. Wiesz, ile to będzie kosztowało?
Szymon spiesznie rachował, ale summy nie śmiał powiedzieć i wpatrzony w nią milczał.
Sokolnicki przez ramię mu spojrzał i stęknął:
— Sześć tysięcy...
— A jeśli tego nie wydamy — rzekł Łabędzki —