Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Był to wieczór świąteczny i radosny, zapomnienie znoju i troski, zapomnienie wczoraj i jutra.
Młodzieniec nie zdawał sobie sprawy, co się z nim dzieje, co czyni, co mówi oczami do téj obcéj i dalekiéj. Czuł tylko, że pachną bzy, grają słowiki, a jego coś boli w piersi i rwie do niéj, rwie, rwie...
Sekundę wzrok ich się skrzyżował i sekundę ucichł fortepian. Potém Nika uśmiechnęła się radośnie i łagodnie i wzięła powoli kilka akordów. Nikt nie przerywał jéj śpiewu pochwałą i podzięką. Wszyscy ci smutni i obciążeni pracą wdzięczni jéj byli w cichości, rozmarzeni melodyą, żądni przedłużenia téj chwili zapomnienia. Tylko Zagrodzki się uśmiechał z radości, że przecie jedynaczka nie mówi o koniach i zaprzęgach.
— Napiszę o tém zaraz jutro do Herminii — myślał.
W kącie ciemnym, tuląc do kolan senne dzieci, płakała Iliniczowa. Jéj jednéj muzyka nie mogła dać pociechy i zapomnienia.
Basia i Szymon pilnowali ognia na kominie, jak zwykle, radzi sobie i spokojni; tylko czujny Baha dopatrzył spojrzenie Sokolnickiego i z dyskretnym uśmieszkiem zażywał tabakę.
Nika téż nie myślała o popisie. Śpiewała teraz dla siebie tylko: