Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Masz tobie! — zawołała Nika. — Ojciec udaje prawdziwego gospodarza! Stęka już typowo.
— Stękam, bo mam grubą stratę w owczarni.
— Ej, tatku! Po potopie została tylko jedna para, a przecie owczarni mamy bez liku.
— I gadaj tu z nią! Noe miał czas dohodować się, bo żył setki lat, a mnie ten majątek przed czasem do grobu wpędzi.
— Dla gospodarzy jest rezerwowane miejsce w raju. — wtrącił Baha. — Odnajdą tam wszystko, co tu potracą. Tylko cierpliwości!
— Aha, cierpliwości! Kiedy to nie o cierpliwość się opiera, ale o pieniądze.
— Tych zaś ojcu nie zabraknie długo. Więc nie wypada narzekać, bo nikt ojca żałować nie będzie.
— Ach, Niko! Jakaś ty lekkomyślna! Przecie to o twój własny los chodzi.
— Eh los! Albo go pieniądze czynią! Los to zdrowie, dobry humor, rzetelna praca, poważny obowiązek i czyste sumienie. Reszta fraszka!
— I zwycięztwo — rzekł Sokolnicki zcicha.
— To koniecznie! To więcéj niż los: to szczęście — odparła mu podobnież, patrząc bystro w oczy.
Spuścił wzrok na talerz, zmieszany tém spojrzeniem i bardzo na siebie rozgniewany.
Niewiadomo zkąd był tak śmiały z nią, jakby się znali oddawna i ona była mu równą. A przecie byli