Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A cóż to! Mamy żałować talerzy? Urządzamy ogólną wystawę skorup! — śmiała się Basia.
A Baha, wnosząc okrutny snop pszenicy, dodał:
— Ja gotówem zająć dwa zydle, żeby dostać dwie porcye faszerowanego szczupaka. Gdzieżeście takiego okrutnego złowili, panie Łabędzki?
— Z Dubinek szlachta mi go przyniosła.
— Szlachta prezenty robi! Ani chybi, rychło skończenie świata.
— Widzi pan! I będziemy z p. Sewerynem drużbować Weronce po Trzech Królach i hulać na weselu. I panna Barbara z nami.
— Człowieku! Nazwę cię za życia cudotwórcą.
Pan Seweryn zaniepokoił się ilością nakryć.
— Bez żartu, Basiu! Spodziewacie się jeszcze kogoś? Nas z dziećmi jest sztuk osiem, boć przecie mała Kazia pójdzie spać po mléku i kaszy. Pocóż dziesięć nakryć?
— Zapas nie szkodzi. Może kto nadjechać.
W téj chwili psy poczęły ujadać, rozległy się dzwonki, palenie z bata.
— Światła do sieni! Sewer, chodź, pomóż! — zawołała Basia, wybiegając.
Pan Sewer spojrzał przerażony na siostrę. Jeśli to Ilinicz? Ale ona była spokojna.
— Idź-że, pomóż Basi! — rzekła, krzątając się u stołu.