Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Miernica.. grzech... sieroty! Błogosławię! — domyśliła się z trudem.
I skra przytomności zgasła. Twarz się wykrzywiła okropnie, rozpoczęło się straszne chrapanie agonii. Basia zapaliła gromnicę.
Ilinicz tymczasem nie zastał w domu lekarza i wracał, pędząc konie do upadłego.
Jednakże około południa zaledwie dobił się do domu i gdy wjechał na podwórze, zrozumiał, że już po wszystkiém.
Drzwi domu były szeroko otwarte i błyszczały przez nie światła świec od katafalka.
Staruszka już przestała cierpieć. Leżała na swém śmiertelném łożu, surowa i poważna, we wdowich swych szatach, z krzyżykiem w rękach. Kilkoro sług i chłopów modliło się przy niéj, a po domu krzątała się Basia, blada i smutna, karmiąc w jadalni gromadkę dziatwy, wystraszoną i płaczącą.
Ilinicz wszedł jak błędny, obejrzał się i milczał. Służący zaczepił go:
— Proszę pana, ekonom pyta o rozkazy.
— A pani? — spytał, nawykły, że ona wszystkiém się zajmowała.
— Pani go odesłała do pana. Czeka też na pana jakiś żyd z miasteczka.
Ilinicz spojrzał na Basię.
— Józia chora? — spytał nieśmiało.
— Położyła się. Czuwała noc całą.