Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiedził, na śmierć dysponował: a przecie jeszcze przed kilku dniami pytała o omłot zboża i uśmiechnęła się, gdy Józia jéj powiedziała, że żyto sypie po dwa korce z kopy.
— Będzie dobrze, zobaczysz! — rzekła, ledwie poruszając już ustami. — O! ziemia kochana nikogo nie zamorzy!
Gdy Iliniczowa otworzyła drzwi, ujrzała staruszkę twarzą do ziemi, leżącą u stóp fotela, bez ruchu i głosu. Dzieciak się obudził, wyglądał z łóżeczka i płacząc, wołał:
— Babunia bach! Babunia bach!
Kobieta przyskoczyła do leżącéj, chciała ją podnieść; ale to ciało bez ruchu i woli miało ciężar ołowiu.
Dopiero Ilinicz, przerażony, blady, wziął ją na ręce, i gdy żona podtrzymywała bezwładną głowę, złożył na kanapie.
Twarz była zmieniona, wykrzywiona, oczy szklane, wargi otwarte jak do krzyku, i tylko głos słaby, podobny do płaczu małego dziecka, dawał znak życia.
— Doktora! — krzyknął Ilinicz, wybiegając z pokoju.
Już i służba się zbiegła i rejwach się zrobił. Jedynie Iliniczowa nie straciła swego kamiennego spokoju i poczęła ratować, jak zwykle w poprzednich atakach.